Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
O Turcji opowiada Witold Szabłowski, autor „Zabójcy z miasta moreli”
Witold Szabłowski, 4.10.2011
Nazywają cię specjalistą od zadań trudnych i nietypowych. Skąd to określenie?
Rzeczywiście jest tak, że gdyby "Wyborcza" dostała informację, że ufoludki chcą się z nami skontaktować, myślę, że w kosmos wysłano by mnie. Sam też szukam na reportaże tematów i miejsc nietypowych. Pasjonuje mnie pokazywanie świata od drugiej strony, nie od strony pyska, który widzą wszyscy, ale od ogona.
Który z twoich reportaży był najbardziej nietypowy?
Gdy zauważyłem, że istnieje takie zjawisko jak wesela bezalkoholowe, to zamiast rozmawiać z ludźmi, którzy je prowadzą, poszedłem na odpowiedni kurs i sam takie wesele poprowadziłem. Gdy Kosowo ogłosiło niepodległość, nie zrobiłem zwykłej relacji, ale postanowiłem objechać je na stopa. Napisałem też kiedyś reportaż o Al-Dżazirze przygotowującej materiał o lustracji w Polsce. Dogadałem się z nimi, że w zamian za pomoc w dotarciu do ludzi, poumawianie spotkań, będę mógł opisać wszystko w reportażu. To było bardzo śmieszne zadanie. Dzwoniłem do polskich posłów z pytaniem: "Dzień dobry, czy udzieli pan wywiadu Al-Dżazirze?" i często słyszałem odpowiedź: "Proszę pana, co pan mówi, czy pan myśli, że jestem idiotą?!" - "Proszę pana, ale przecież Al-Dżazira to uznana telewizja. - "A, przepraszam, przepraszam, pomyliło mi się z Al-Kaidą".
NA TEMAT:
A jaki był najtrudniejszy temat, nad którym pracowałeś?
Jednym z najtrudniejszych był tekst o honorowych zabójstwach w Turcji, który znalazł się w mojej książce "Zabójca z miasta moreli". Zawsze staram się rozmawiać z ludźmi jak najbardziej empatycznie, ale po powrocie do hotelu próbuję wrócić jak najszybciej do swojej rzeczywistości. Z tematem o honorowych zabójstwach było jednak inaczej. Długo nie chciał się ode mnie odkleić, nawet po powrocie do Polski. Miałem koszmary i musiałem go dosłownie odchorować. Leżałem z gorączką.
Czym są honorowe zabójstwa?
To zabójstwa dokonywane na kobietach przez ich bliskich. Ojciec potrafi np. zabić córkę za to, że wysłała chłopakowi smsa do radia; za to, że chce chodzić w dżinsach, co na wsi tureckiej czy kurdyjskiej jest wciąż nie do pomyślenia; wreszcie za to, że chce się uczyć, iść na studia. To dla ojca lub męża może oznaczać utratę honoru. W świecie, w którym nie ma pieniędzy ani żadnych perspektyw na przyszłość, a codzienność jest często pełna prześladowań, czyli tak jak w przypadku Kurdów, honor staje się bardziej wartościowy niż życie. A honorem mężczyzny jest jego kobieta. Według liberalnego dziennikarza z Ankary "honor leży między kobiecymi nogami".
Trudniejsze były dla ciebie rozmowy z niedoszłymi ofiarami czy z katami?
Trudniej się rozmawia z katami. Najtrudniejszy był dla mnie pobyt w wiosce Yalim. Tam w 2005 roku ukamienowano kobietę i był to pierwszy powojenny przypadek kamienowania w Turcji. To wioska, położona dokładnie pośrodku niczego, do której nie dociera żaden turysta i w której mieszka ok. 100 osób. W kamienowaniu według policji brało udział ok. 40. Chodzisz po Yalim i masz poczucie, że z kim nie rozmawiasz, uczestniczył w zbrodni.
Skoro ciężko było ci nawet chodzić po Yalim, to jak udało ci się przekonać mieszkańców do zwierzeń?
Nie oczekiwałem, że wioska opowie mi o tym zajściu, nie przyjechałem wytykać ich palcem. Chciałem tylko zobaczyć to miejsce, zrozumieć, jak mogło dojść do tego, że w Turcji, która jest naprawdę nowoczesnym krajem, ma miejsce coś takiego jak kamienowanie. Sam przebieg zdarzenia znałem z relacji policji. Choć rzeczywiście na początku bałem się, że dostaniemy tam wpierdziel.
Jak to?
Od tureckich dziennikarzy słyszałem, że lepiej tam nie jechać, że mieszkańcy Yalim już paru reporterów pogonili. A nas przyjęli miło - aż nie mogłem tego znieść. Byli tak cholernie uprzejmi, że długo próbowałem sobie z tym poradzić. Jak ludzie, z których co drugi albo trzymał kamień, albo przynajmniej patrzył na kamienowanie, mogą być tak gościnni? Nawet pokłócili się między sobą, kto ma nas na obiad zaprosić.
To czemu innych dziennikarzy wyganiali?
Rozmawiać nie chcieli z dziennikarzami tureckimi. To są Kurdowie i we wszystkich Turkach widzą aparatczyków, którzy ich gnębią. My byliśmy pierwszymi obcokrajowcami, którzy tam dotarli, a jako że żyją w izolacji, pojawienie się ludzi z zewnątrz stało się wielkim świętem.
A jak udało ci się przekonać rodzinę Alego Agcy, żeby z tobą porozmawiali? To chyba była ta jedna z misji niemożliwych.
Z Turkami idzie mi o tyle łatwo, że ja ich rozkminiam. Byłem w Turcji na stypendium, mam tam wielu przyjaciół, znam parę zwrotów po turecku, którymi potrafię ich otworzyć. A z rodziną Agców było tak, że wiedziałem, iż brat Alego - Adnan - też goni dziennikarzy. Musiałem dojść do nich przez ich prawnika, którego bardzo szanowali. Po wielu nieudanych próbach umówienia się z nim przez telefon, w końcu wprosiłem się do jego biura. Wręczyłem ptasie mleczko jako bakszysz i wybłagałem 15 minut rozmowy z gościem z Polski. Zamiast umówionych 15 minut gadaliśmy ponad 3 godziny. Prosto z biura pojechałem na lotnisko i wsiadłem w samolot do Malatyi, gdzie mieszka rodzina Alego Agcy.
Pomogło ci to, że jesteś Polakiem?
Nie wiem, czy z dziennikarzem innej narodowości w ogóle chcieliby się umówić. Na każdym kroku podkreślali, jak ważny był dla nich papież. Przywitali mnie zdaniem: "Witamy dziennikarza z kraju naszego ukochanego papieża Polaka, papieża, którego wszyscy mamy w sercach". Wiedziałem, że muszę odpowiedzieć czymś równie dżentelmeńskim, ponieważ rytuał przywitań w Turcji jest niezwykle ważny. Ale przecież nie mogłem powiedzieć "Witam rodzinę Alego Agcy, terrorysty, którego każdy Polak ma w swoim sercu". Bzdura jakaś. Musiałem szybko coś wymyślić i powiedziałem w końcu: "A ja witam rodzinę człowieka, którego każdy Polak ma w swoim sercu, ponieważ każdy Polak pamięta moment, kiedy papież wybaczył państwa bratu".
I jak na to zareagowali?
Zapadła cisza, zaczęli szeptać coś między sobą po turecku i Adnan Agca powiedział: "Proszę pana, my nie do końca zrozumieliśmy, co pan ma na myśli. Co ten papież miał mojemu bratu wybaczać?". We mnie zabulgotało. Ale zachowałem spokój, słuchałem i notowałem wszystko, co mi opowiadali. Chciałem namalować portret Alego Agcy oczami jego najbliższych.
Jak wyszedł ten portret?
Według teologii rodziny Agców Ali jest mesjaszem namaszczonym przez Matkę Boską Fatimską. Jan Paweł II był jego wicemesjaszem, bratem u jego boku. Nie było mowy o żadnym terroryzmie. W to wszystko wmontowali jeszcze Dana Browna i "Kod Leonarda da Vinci". Na początku strasznie mnie wkurzali, nie mogliśmy w ogóle merytorycznie porozmawiać. Przełom przyszedł, gdy uświadomiłem sobie, że oni naprawdę mają przerąbane. To była zwykła turecka rodzina, w której jednej osobie zachciało się zostać terrorystą. I teraz część ludzi się ich boi, część się z nich naśmiewa, wszystkim muszą się tłumaczyć.
Czy Turcja turystyczna interesuje cię choć trochę?
Pierwszy raz od 10 lat byłem tam ostatnio dla przyjemności. Pojechałem na wesele przyjaciółki.
Jak bardzo różni się zachodnie wybrzeże Turcji od wschodu kraju?
Różnica jest taka, jak między Niemcami a Białorusią. Niesamowity kontrast. Gdyby odciąć zachód, to mógłby on wejść do Unii Europejskiej już dziś i to wcale nie jako państwo z ogona. Zachód żyje dużo bardziej liberalnie. Powiedziałbym, że nawet bardziej niż w Polsce.
Turcja zawsze nazywana była pomostem między Azją i Europą. Myślisz, że te dwa pierwiastki pozostają w równowadze?
Mam wrażenie, że w każdym Turku Azja i Europa się przenikają. Turcja jest jedynym państwem, które ma mosty między kontynentami. Pokonywanie Bosforu promem jest naprawdę przeżyciem metafizycznym. Choć, aby dostrzec ogromne różnice kulturowe czy ekonomiczne, czasem wcale nie trzeba przekraczać mostów. Na przykład wystarczy przejść przez jedną ulicę ze stambulskiej dzielnicy Taksim, najbardziej imprezowego i hedonistycznego miejsca w całej Turcji, żeby znaleźć się nagle w Kurdystanie, w środku absolutnej konserwy, w miejscu, gdzie dokonuje się honorowych zabójstw.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również: