Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Owoce świata. Durianowa trauma i wyższość jabłek nad papają [FELIETON]
Monika Witkowska, 12.10.2018
Pomidory prosto z drzewa
Co do pomidorów – lepiej jednak uważać. Przekonałam się o tym w Ekwadorze, kiedy naszła mnie ochota na sok pomidorowy. Zamówiłam. Chwilę później pojawił się kelner ze szklanicą wcale nie czerwonej, ale pomarańczowej cieczy. – Ale ja prosiłam o sok pomidorowy... – spojrzałam na chłopaka, przekonana, że się pomylił i przyniósł mi sok pomarańczowy. – Jest pomidorowy. Jak sobie seniora życzyła… – uśmiechnął się, stawiając sok na stoliku.
Okej, pewnie się czepiam. Pomidory w końcu też bywają żółte… – pomyślałam i zaczęłam pić. Smak był lekko cierpki, trochę malinowy, ale na pewno nie pomidorowy. Zawołałam kelnera, który zaraz potem z własnej inicjatywy zawołał szefa knajpki. Co się okazało? Pomidor pomidorowi nie równy. Sok rzeczywiście był z pomidorów, ale nie takich, jak sobie wyobrażałam, tylko z drzewnych! Z „naszymi” łączy je wyłącznie przynależność do tej samej rodziny roślin psiankowatych, za to smak i wygląd są zupełnie różne.
W Ekwadorze określa się to cudo: tamarillo, polska nazwa (bo potem dowiedziałam się, że taka istnieje) to z kolei cyfomandra, ale powszechnie, m.in. po angielsku, mówi się właśnie: pomidory drzewne.
Śniadanie z nieba
Jeśli chodzi o drzewiaste owoce, ogromny sentyment mam do mango. Zostało mi to po pobycie na Fidżi. Przyleciałam na wyspę w ramach swojej podróży w pojedynkę dookoła świata, a że zapadał zmrok, a ja padałam ze zmęczenia, było mi naprawdę wszystko jedno, gdzie tej nocy będę biwakować.
Rano, jeszcze przed świtem, obudziły mnie dziwne uderzenia czegoś ciężkiego – tak jakby ktoś obrzucał mój namiot kamieniami. Przyznaję, zrobiło mi się trochę nieswojo, wolałam się jednak nie wychylać, by nie zdradzać, że w namiocie śpi samotna dziewczyna. Zaraz potem usnęłam ponownie, do momentu kiedy wyszło słońce i bombardowanie nasiliło się. Nie było wyboru – zaryzykowałam, wystawiłam głowę i… Okazało się, że rozbiłam się pod dorodnym, właśnie owocującym mangowcem. Śniadanie spadło mi dosłownie prosto z nieba. I to jakie śniadanie! Efektem przejedzenia był chwilowy mangowstręt.
Durianowa trauma
Do owoców, które zapamiętam do końca życia, należy również durian (polska nazwa: rościan). Ten popularny w tropikach, pokryty grubą, kolczastą skórą wielki owoc, słynie ze swojego specyficznego zapachu (okej, nie bawmy się w subtelności – smrodu!). Z tego względu w wielu krajach nie można go wnosić do urzędów, hoteli czy środków komunikacji (np. do metra w Singapurze), za to smakowo jest wśród miejscowych bardzo ceniony (przez turystów niekoniecznie). Istnieje nawet azjatyckie przysłowie, które mówi – „zapach ma piekielny, ale smak niebiański”.
Pech chciał, że kiedy przeprawiałam się z wyspy Zanzibar na kontynent, nie żadnym tam wodolotem dla turystów, tylko promem dla lokalesów, trwał akurat szczyt durianowego sezonu. Na załadowanym po granice możliwości promie nie było pasażera, który nie wiózłby ze sobą duriana, a niestety z wentylacją (o klimatyzacji nie wspominając), było gorzej niż fatalnie. Od zgonu z uduszenia się durianowym „aromatem” uratował mnie kapitan statku, który zorientował się, że jestem jedyną na jego jednostce turystką i pozwolił mi się rozsiąść w sterówce. Nie zmienia to faktu, że i tak mam durianową traumę.
Najlepsze jabłko świata
Odkąd pamiętam jestem natomiast fanką orzeszków ziemnych, choć do typowych owoców trudno je akurat zaliczyć. Towarzyszą mi w każdej prawie podróży. Są nie tylko smaczne, ale łatwo je wozić, bo nie zajmują dużo miejsca i nie psują się, a że są kaloryczne, traktuję je jako rezerwę w sytuacjach, kiedy jestem głodna, a nie ma szans na normalny posiłek.
Jak rosną orzeszki dowiedziałam się jednak dość późno. Niby mogłam domyślać się z nazwy, że w ziemi, ale kiedy filipińskie dzieciaki zaciągnęły mnie na pole i zaczęły wygrzebywać niby-fasolki, początkowo nie skojarzyłam, że z niepozornych nasionek w przyszłości będą popularne, prażone fistaszki.
Ale – cudze chwalicie, a przecież pisałam że nie ma to jak rodzime owoce… Polskie jabłka mają więcej fanów niż się pewnie spodziewamy. Jakiś czas temu znajoma Austriaczka, która mieszka na stałe w Polsce, ale często do swojej ojczyzny jeździ, zdradziła mi, że za każdym razem pakuje do bagażnika samochodu worek jabłek. – Takich w Austrii nie ma… – twierdzi.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Tropimy zwierzęta leśne, ptaki i ćmy. Sprawdź, kto mieszka niedaleko Ciebie
- Puszczy Karpackiej grozi zniknięcie. Jak możemy ją ochronić?
- Bocian w Świerklańcu "na żywo". Znów można go podglądać! [WIDEO]
- Gejzer Fly w Nevadzie. Oszałamiający widok jak z filmu science fiction!...
- Światowy Dzień Zwierząt. Zobacz najbrzydsze zwierzęta świata
- Przeżyj to sam! Wakacje blisko natury i podróże w głąb siebie, których nie...