Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Czego James Bond szukał w Tyrolu?
Joanna Szyndler, red. Marta Klara, 31.12.2018
Tyrol w stylu eko
Prószy już od października. Przybywają centymetry świeżego puchu, a wraz z nimi narciarze z różnych zakątków świata. Jeśli nawet zima znów okaże się cieplejsza od poprzedniej, to na lodowcu Pitzal śniegu na pewno nie zabraknie. W razie potrzeby do akcji wkroczy Snow Maker – najnowocześniejszy system sztucznego naśnieżania. Niestraszne mu dodatnie temperatury, do wytwarzania puchu nie potrzebuje substancji chemicznych. Latem na halach pojawią się owce, o zanieczyszczeniu gleby nie może więc być mowy. Choć narciarstwo zjazdowe to jeden z najbardziej szkodliwych dla środowiska sportów, Austriacy od lat starają się prowadzić swoje ośrodki w duchu eko. Na Pitzal jeżdżą tylko skutery elektryczne, 40% energii w ośrodku to energia słoneczna. Sztuczny śnieg wytwarza się nie tylko dla narciarzy. To właśnie nim i płachtami z filcu przykryje się na lato lodowiec, by tym razem zniknęło go choć odrobinę mniej. – Ten Snow Maker jest naszą dumą! Dzięki niemu wydłużymy jeszcze trochę sezon narciarski. Przyjechać można do nas nawet na majówkę – Marita zapala światła w wysokim pomieszczeniu. Widzimy wielkie zbiorniki połączone rurami.
NA TEMAT:
Dolina Pitzal
– System stworzyli Izraelczycy, eksperci w odsalaniu wody morskiej i od pewnego czasu także w naśnieżaniu – opowiada Marita, Tyrolka z urodzenia, której zadanie na dziś to pokazać nam wszystkie uroki doliny Pitzal. Teraz Snow Maker odpoczywa, naturalnego śniegu jest już pod dostatkiem. Aby wejść do środka, musieliśmy chwycić za łopaty i przerzucić zaspy zalegające przed wejściem. Wręcz czekamy na okno pogodowe, by przestało padać i byśmy mogli znów wyjechać na szerokie trasy oraz jeszcze raz spojrzeć na trzytysięczne szczyty schowane teraz we mgle. Pitzal jest nazwą doliny, najwyżej położonego lodowca w Tyrolu i jednego z pięciu lodowcowych centrów narciarskich. Popularność zyskał zwłaszcza wśród fanów skiturów – nart do jazdy poza trasami. Tutaj trenuje się wspinaczkę i pierwsze zjazdy, by potem z instruktorem ruszyć na dzikie stoki Alp. Skiturowcy marzą zwłaszcza o Wildspitze – najwyższym szczycie Tyrolu, drugim w Austrii, o wysokości 3768 m n.p.m. Łatwo go poznać po żelaznym krzyżu, który ustawiono na poszarpanym wierzchołku prawie sto lat temu. Ze szczytu zjadą jednak tylko najlepsi. Kolejny lodowiec, Kaunertal, wybrali za to snowboardziści, nazywają go już kultowym i ćwiczą triki w nowym, otwartym jesienią 2018 r. parku śnieżnym. Dla narciarzy zjazdowych kultowy jest natomiast Stubai, z kolei na naukę jazdy z dziećmi wszyscy polecają Hintertux. A ośrodek w Sölden? Niedawno zasłynął ze spektakularnych pościgów, ostrych zakrętów i pojedynków na śmierć i życie.
To nie jest film
– Jaki pan ma zawód? – doktor Madeleine Swann pyta pacjenta, który parę minut wcześniej pojawił się w jej gabinecie. Za nią duże okna i widok na ośnieżone Alpy; przed nią małomówny, pewny siebie mężczyzna z lekkim uśmiechem na twarzy. – To coś, co nie wygląda dobrze w formularzu – odpowiada. – Dlaczego? – dopytuje Swann. – Zabijam ludzi.
Gdy mężczyzna zostanie wyrzucony z gabinetu, spróbuje jeszcze w barze zamówić martini wstrząśnięte, nie zmieszane, ale zaraz będzie musiał wybiec przed budynek, zasiąść za sterami samolotu i ruszyć w pościg za porwaną w międzyczasie doktor Swann. Wzniesie się między szczyty, będzie frunął nad gondolą pełną turystów, górskimi strumieniami i świerkowym lasem. Straci jedno skrzydło, wbije się w samochód, ale uratuje piękną panią doktor, która niedługo potem się w nim zakocha i zostanie nową dziewczyną Jamesa Bonda. Dolina Ötzal i ośrodek Sölden zagrały w „Spectre”, filmie o przygodach agenta Jej Królewskiej Mości z 2015 r. Miejsce, jak twierdzą twórcy, wybrano ze względu na nieziemskie widoki, łatwą dostępność i spektakularne drogi, na których można było rozegrać sceny pościgu. Za gabinet doktor Swann posłużyła ekskluzywna restauracja ice Q – futurystyczny budynek ze szkła i stali przytwierdzony do zbocza na wysokości ponad trzech tysięcy metrów. Po sukcesie filmu, który łatwo było przewidzieć, postanowiono pójść za ciosem. Jesienią 2018 r. tuż obok ice Q otworzono 007 Elements – interaktywne muzeum przenoszące w świat Jamesa Bonda. W wykutych w skale pomieszczeniach można zobaczyć bondowskie gadżety, poznać historię filmów o agencie, kulisy ich powstawania, odkryć tajniki efektów specjalnych. – Tutaj czujesz się, jakbyś był w filmie – zachwalała na otwarciu Naomie Harris grająca rolę Moneypenny.
Cztery tony przyjemności
Znów jesteśmy na lodowcu Pitzal. Po intensywnym przedpołudniu na stoku przyszedł czas na odpoczynek, tym razem w najwyżej położonej kawiarni Austrii – Café 3.440. – Byłam tu kiedyś na weselu – opowiada nam Marita. Para poznała się na lodowcu, zamarzyli o przyjęciu z widokiem na Wildspitze. Zabawa w takiej scenerii musiała się udać. Zamawiamy alpejski przysmak – knedle ze speckiem zanurzone w aromatycznym rosole. – Zostawcie miejsce na deser! – uprzedza Marita. – Ciasta powstają tu na miejscu. Aby sprawdzić, jak wygląda gotowanie na lodowcu, zjeżdżamy „piętro niżej”. Pajęczyna czerwonych nartostrad wiedzie nas do restauracji na wysokości 2800 m, skąd codziennie rano wypieki wjeżdżają gondolą do Café 3.440. Szefuje tutaj Norbert Santaler. Mężczyzna w fartuchu i białej kucharskiej czapce zaprasza nas do kuchni. Gotowania i pieczenia na lodowcu musiał nauczyć się metodą prób i błędów. Woda na takiej wysokości wrze w temperaturze 98 stopni, wiele dań trzeba przygotowywać na parze, bo w wodzie się rozpadają. – Problem mieliśmy też z mlekiem – wspomina Norbert. – Kartony wybuchały, musieliśmy znaleźć takie, w których jest sporo wolnej przestrzeni. Norbert zaczyna zerkać na zegarek. Odciągnęliśmy go od przygotowywania ciasta na strudel jabłkowy z rodzynkami i cynamonem – kolejnej specjalności austriackiej kuchni. Czeka też na niego Kaiserschmarrn – puszysty naleśnik posypany cukrem pudrem – najbardziej popularny wśród tyrolskich gości deser. – Rocznie przygotowuję około czterech ton naleśników! – trochę żali się, a trochę chwali Norbert Santaler. Dzięki niemu narciarze zjadą do swoich dolin jeszcze bardziej zadowoleni. Zadanie, któremu chyba nie podołałby James Bond.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również: