WIELKA BRYTANIA

Kornwalia: Najlepsze miejsce na surfing

Dave Muir, Dave Shephard i Dominic Hill to zawodowi surferzy

fot.: Katarzyna Cegłowska

Dave Muir, Dave Shephard i Dominic Hill to zawodowi surferzy
Kto słyszy hasło "surfing", ten myśli "Anglia". Skojarzenie może nieoczywiste, ale wystarczy odwiedzić Kornwalię, by się przekonać, gdzie leży surfingowe centrum Europy

Tu Się Wszystko Zaczęło

Otóż jak twierdzą pisma dla zapaleńców i zawodowych surferów, to właśnie via Sennen, a raczej małej komuny hippisowskiej w pobliskim miasteczku Skrewjack, surfing trafił z Maroka i z Kalifornii do Europy, a następnie rozprzestrzenił się dalej. Historię potwierdza Dave Muir, właściciel najstarszej szkoły surfingowej w Sennen (i jak twierdzi, w całej Wielkiej Brytanii - szkoła działa nieprzerwanie od ponad 20 lat). Dave połowę roku spędza, jeżdżąc po świecie i biorąc udział w zawodach surfingowych. Resztę czasu poświęca prowadzeniu centrum surfingu. Drugi Dave, który pracuje tu jako instruktor, mówi że jego rodzice byli hippisami, znali legendarną komunę ze Skrewjack i często chodzili tam na imprezy. Podobno latami rosła tam bardzo pokaźna plantacja marihuany. "Co by tłumaczyło, dlaczego komuna zniknęła, a także jak zostałem poczęty", dodaje Dave. Zbliża się czas lekcji. Na plażę wybiega podekscytowana grupa 9- i 10-latków w piankach. Dave i Dave oraz trzeci instruktor Dominic dzielą ich na podgrupy i najpierw na piasku pokazują im techniki surfowania. Instruktorzy mają takie podejście do dzieci, że niejeden trener WF-u (czy też klown) mógłby im pozazdrościć: w ciągu 15 minut dzieci znają podstawy surfingu i wszystkie wyśmiały się za wsze czasy. Hitem okazuje się pokaz różnych sposobów zeskakiwania - a raczej spadania - z deski. Wszyscy chłopcy w grupie już chcą być zawodowymi surferami. Dziewczynki też... choć najwyraźniej dlatego, że podkochują się w instruktorach. Niestety Dave tego dnia rozczaruje swoje wielbicielki - dziś postanowił oświadczyć się swojej dziewczynie. Dlatego cała szkółka surfingu zostaje wciągnięta w misterny plan: po zajęciach mają wydeptać ogromnymi literami na pobliskiej plaży zdanie "Czy wyjdziesz za mnie?". Dave ze swoją dziewczyną, niby spacerując, nadejdą od strony klifu, a tam będzie na nią czekała niespodzianka. "Jeśli odmówi, nie pozwólcie mi utopić się w morzu" - ostrzega nas Dave i odchodzi. Nie wiemy, jak przebiegają same oświadczyny, ale wieczorem odnajdujemy całą grupę instruktorów z przyjaciółmi w lokalnym pubie o wiele mówiącej nazwie The Old Success Inn. Dave kupuje rundy drinków. Wygląda na to, że wrócimy do Kornwalii nie tylko, aby pływać na desce, ale także na wesele.

NA TEMAT:

Niektórzy utrzymują, że europejskie centrum surfingu leży nie tyle w Kornwalii, co konkretnie w Newquay (wymawia się "niuki"). Miasteczko położone na styku dwóch dużych zatok ściąga najlepsze atlantyckie fale - tak przynajmniej twierdzą jego wielbiciele. W Newquay co drugi budynek gości szkółkę surfingu lub sklep z wyposażeniem sportowym. Na zewnątrz stoją rzędem short boardy, fish boardy, gun boardy, long boardy, klasyczne deski mieczowe i deski bezmieczowe typu wave, free-style oraz freeride. Po miasteczku przesuwają się watahy młodzieży w piankach. Już we wrześniu jest ich jednak trochę mniej (i średnia wieku się nieco zawyża), dzięki czemu nie potkniemy się o cały skład wycieczki szkolnej na jednej fali. W centrach surfingowych też więcej miejsc, więc i ceny za kurs nieco spadają - w sezonie za lekcję w grupie zapłacimy ok. 80 funtów za dzień, we wrześniu można wynegocjować dzienną lekcję za 50 funtów.

Wymarzona Fala

Newquay leży na klifach, do plaż trzeba najczęściej zejść stromymi schodkami. W samym centrum, naprzeciwko dużego trawnika na szczycie klifu otwiera się widok na ocean i na potężny głaz, odsunięty jakieś dziesięć metrów od brzegu. Głaz i klif połączone są ze sobą cieniutkim mostem. Na szczycie skały wyrasta domek. To chyba najbardziej pożądana nieruchomość w Newquay. I jest to własność prywatna, więc można tylko popatrzeć - zwiedzić się nie da. Na szczęście w samym mieście znajdziemy mnóstwo pokoi do wynajęcia, w typowo angielskich, rzędem stojących schludnych domkach. Mieszkamy w pensjonacie Breaks, o nieco alternatywnym rodowodzie - pokoje są małe, za to przytulnie urządzone, zaś ekologiczne śniadania dostarczają wystarczająco energii, by chwilę później zmusić się do wejścia do zimnego oceanu. Newquay to niegdysiejszy bastion brytyjskich hippisów, podobnie jak kilka innych miejscowości na wybrzeżu Kornwalii. Fama Newquay nabrała takich proporcji, że miasteczko w przeciągu trzydziestu lat rozrosło się kilkakrotnie i - rzecz jasna - coraz bardziej skomercjalizowało. Dlatego zaprzysiężeni antyglobaliści, miłośnicy ekologii, ludzie zwyczajnie szukający ciszy - ale przede wszystkim prawdziwi, najtwardsi zapaleńcy surfingu - wynieśli się do oddalonego najbardziej na północ do Sennen Cove lub do Porthcurno.

Teatr na Klifie

Porthcurno to miejsce, które warto odwiedzić przynajmniej na moment, aby obejrzeć niezwykłą plażę ukrytą w zatoce skalnej jak w ogromnym amfiteatrze. Nieopodal mieści się zresztą prawdziwy teatr Minack wybudowany na klifie. Scena otwiera się na widok tejże plaży i oceanu. Przedstawienia w takim miejscu muszą uruchamiać wszystkie zmysły - jest muzyka, jest bryza morska i spektakularny zachód słońca barwiący skały na różowo. Można tu przez chwilę zapomnieć, po co się przyjechało (oczywiście, by pływać na desce) i oddać się lenistwu leżenia na jasnym, drobnym piasku. Po drodze zwiedzamy też Mount St. Michael, czyli wzgórze świętego Michała. Uwaga! Nie należy go mylić z jego francuskim odpowiednikiem, choć oba miejsca są bardzo do siebie podobne. Na wyspie wznosi się średniowieczny zamek (kiedyś zakonu benedyktynów, a od 1659 roku posiadłość prywatna, przejęta przez sir Johna Aubyna). Pałac można zwiedzać, choć w jego południowym skrzydle wciąż mieszkają potomkowie rodu. Gdy przychodzi odpływ, na wyspę można dojść tym samym kamienistym szlakiem, jakim niegdyś kroczyli pielgrzymi; po przypływie, dotrzemy tam łódką (cena rejsu w jedną stronę: dorośli - 1,5 Ł, dzieci - 1 Ł). Na koniec zostawiamy sobie wizytę - no właśnie, na koniec. Jedziemy do Land's End, czyli na najbardziej wysunięty na zachód cypel Wielkiej Brytanii. Leży jakieś 15-20 minut spacerem od wspomnianej miejscowości Sennen Cove. Tam też zatrzymamy się, by pouczyć się pływać na deskach. Surferzy z Sennen prowadzą prywatną zimną wojnę z Newquay, twierdząc, że to, co się tam dzieje, jest czystą komercją, zaś tu, do nich, przyjeżdżają zawodowcy. Rzeczywiście w Sennen jest mniej turystów i mniej hałasu dyskotekowo-barowego, choć oznacza to także mniej miejsc noclegowych, może też mniej powalających widoków na liczne plaże. Ale Sennen jest owiane legendą - i to nie byle jaką.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.