Aktywnie

Czym różni się rafting dla turystów od spływu dziką rzeką? Czego mogą nauczyć cztery dni spędzone samotnie w dżungli? [ROZMOWA]

rozmawiał: Grzegorz Dziegielewski, 29.08.2016

Spływ w canoe rzeką Nahanni w Kanadzie

fot.: shutterstock.com

Spływ w canoe rzeką Nahanni w Kanadzie
Wybieram rzeki, którymi wcześniej nikt albo prawie nikt nie spłynął. Nie wiem, co mnie czeka za zakrętem – opowiada Maciej Tarasin, kajakarz i eksplorator, miłośnik dzikich rzek Amazonii, których nikt dotąd nie pokonał wiosłami.

Właśnie wróciłem z Krutyni. Pływałem też po Brdzie. Jestem zdrowy, sprawny. Poradziłbym sobie z dziką rzeką?

Na żadnej z tych rzek, którymi ostatnio spływałem, nie dałbyś sobie rady. Pływanie po nizinach mocno się różni od górskich spływów. Potrzeba przygotowania, treningu, wiedzy i doświadczenia. Ja po spływach w Polsce pływałem sporo w Stanach Zjednoczonych. Mieszkałem przez dwa lata w pobliżu rzeki Potomac i tam miałem pierwsze doświadczenia na górskich rzekach. Wciągnęło mnie to pływanie po „białej wodzie”. Było bardziej dynamiczne, spektakularne.

A gdybym napisał, że chcę dołączyć do twojej wyprawy? Szybko się uczę i mogę partycypować w kosztach...

Są dzikie rzeki jak Nahanni w Kanadzie, którą spłynąłem w 2008 r., gdzie osoba z doświadczeniem w spływach nizinnych jadąc na rafting na dużym, czteroosobowym pontonie nie zrobiłaby sobie krzywdy. Może to nie byłaby zabawa, ale pewnie udałoby się jej pokonać rzekę, która nie przekracza trudności WWIII, czyli White Water klasy III. Są rzeki nawet trudniejsze, po których pływa się komercyjnie, np. po Zambezi w Afryce. Firmy zabierają na rzekę delikwentów, którzy nie mają o niczym pojęcia, ale dają im tak wyspecjalizowanych przewodników, że nikomu nie ma prawa się nic stać.

Jaka jest różnica między spływami turystycznymi a twoimi wyprawami?

Wybieram rzeki, którymi wcześniej nikt albo prawie nikt nie spłynął. Nie wiem, co mnie czeka za zakrętem. Gdy płynę i słyszę odgłosy świadczące o tym, że rzeka za chwilę będzie niebezpieczna, muszę wysiąść i zbadać odpowiednio teren. Dopiero wtedy zabieram się za pokonywanie takiego bystrza. Natomiast ludzie, którzy pływają z wycieczkami, na przykład na rzecze Tara w Czarnogórze znają każdy centymetr swojej rzeki. Nie ma niespodzianek. Wiedzą nawet, kiedy mogą sobie pozwolić na to, by ktoś wypadł im z łodzi i miał dodatkowy dreszczyk emocji.

Na festiwalach podróżniczych zauważyłem, że dla podróżników kluczowe są właśnie trudności. Turysta ich unika, a podróżnik przeciwnie – szuka ich.

Rzeczywiście. To podstawa mojej filozofii podróżowania. Im trudniej, tym lepiej. Wiem, że mało kto porwie się na pływanie po rzece Omo w Etiopii pełnej hipopotamów, więc tym większe są emocje i doznania. I tym większa satysfakcja po spływie.

NA TEMAT:

A jak wynajdujesz nieopisane jeszcze rzeki jak Altamachi czy Yarí?

Dogłębnie studiuję historię danych terenów. Na pomysł eksploracji rzeki Yarí wpadłem, gdy zacząłem interesować się plemionami żyjącymi w izolacji. Z książek i stron internetowych dowiedziałem się, że w Kolumbii są dwa miejsca, gdzie prawdopodobnie wciąż żyją plemiona nieskontaktowane. Przez jedno z nich płynie Yarí. Uznałem, że musi być ona jedną z najbardziej niedostępnych rzek w Kolumbii. Yarí okazała się niezwykle dzika. Przez trzy tygodnie można tam nie spotkać człowieka. Tapiry z ufnością pochodzą do ludzi, bo zupełnie nie wiedzą, jakim zagrożeniem może być człowiek.

A fakt, że mogli tam być partyzanci z FARC, był dla was jeszcze większą zachęta, żeby popłynąć?

Nie. Zakładaliśmy, że jeśli potwierdzą się informacje, że partyzantka jest nad rzeką, wycofamy się stamtąd. W Kolumbii ze względu na konflikt zbrojny wielu ludzi zostało wypędzonych ze swoich domów. Nad Yarí w wioskach zaznaczonych na mapach z lat 80. nikt już nie mieszka. Chcieliśmy dopłynąć do Santa Rita i tam zasięgnąć języka o partyzantach. Okazało się, że wioska jest opuszczona, kolejna również i tak aż do końca trasy.

Rzeka w kolumbijskej Amazonii

Rzeka w kolumbijskej Amazonii, fot. shutterstock.com

Skąd wiedziałeś, jak się przygotować, skoro nikt jeszcze tamtędy nie płynął?

Jadąc nad niezbadaną rzekę, nigdy nie wiesz wszystkiego w stu procentach, np. jaki jest nurt na każdym jej odcinku. Zdobyłem mapy tych terenów. Starałem się dowiedzieć jak najwięcej od antropologów kolumbijskich. Przebywali nad tą rzeką w latach 80., szukali tam nieskontaktowanych plemion, ale dolecieli awionetką.

 Yarí przerosła wasze możliwości, bo była ogólnie zbyt trudna?

Kanion Tiburón, w którym straciliśmy łódź, był stosunkowo prosty technicznie, ale nasz zespół był bardzo niezgrany. Rzeka zwęziła się w kilkunastometrowy kanion o trudności WWIV. Przepłynęliśmy niebezpieczny odcinek aż do zakola. Dalej zobaczyłem miejsce, którego nie bylibyśmy w stanie przepłynąć. Musieliśmy je zlinować. Zaczepiliśmy z przodu i z tyłu łodzi linę i ciągnęliśmy ją, idąc po skałach. Gdy minęliśmy najbardziej niebezpieczny odcinek, zasugerowałem, by płynąć dalej. Jednak mój partner bał się wrócić do łodzi. Kontynuowaliśmy linowanie w miejscu, gdzie już nie należało tego robić. Nurt był zbyt silny i woda porwała nam łódź. Zaczęliśmy do siebie krzyczeć, a raczej pokazywać coś rękami, bo huk wody był za głośny, by rozmawiać. Dawałem Tomkowi znaki, że skoczę za łodzią, żeby poszedł za mną. On jednak został, a ja wskoczyłem do rzeki.

To była przemyślana, chłodna decyzja?

Nie. Podjąłem ją pod wpływem impulsu, emocji, gniewu, zmęczenia i wielu innych rzeczy, które po 20 dniach w dżungli mogą w człowieku być. Teraz zachowałbym się inaczej, ale wtedy czułem, że albo będę mężczyzną i załatwię sprawę, która potoczyła się źle, albo zostaniemy tu na zawsze. Zakładałem, że znajdę łódź w ciągu 24 godzin i wrócę po Tomka. Nie spodziewałem się, że odnalezienie łodzi zajmie mi cztery dni i po ich upływie zdecyduję się płynąć w dół po ratunek.

Gdyby Tomek nie dodzwonił się do Polski i wojsko nie przysłałoby po was helikopterów, sprowadziłbyś pomoc?

Nie wiem, co by się stało. Przede mną był kanion Gamitana i parę dni wiosłowania. Ze względu na pokorę wobec natury nie powiem, że dopłynąłbym do końca.

Kanion El Estrecho na rzece Magdalena w Kolumbii

Kanion El Estrecho na rzece Magdalena w Kolumbii, fot. shutterstock.com

Zaskoczyło mnie, że w książce po opisie wydarzeń w kanionie dzielisz się się nagle refleksjami na temat natury.

To był ważny moment w moim życiu. Poczułem się kimś zupełnie innym. Kimś, kto dużo lepiej rozumie Matkę Ziemię. Te cztery dni, które spędziłem sam na sam z naturą i musiałem radzić sobie, mając tylko nóż i GPS, bardzo mnie do niej zbliżyły. Spałem na skale, odwiedzały mnie wydry olbrzymie, słyszałem okrzyki wyjców rudych... Czułem, że natura podała mi swoją rękę i powiedziała: nie jestem twoim wrogiem, wsłuchaj się we mnie, a wyjdziesz z tego. To była taka iluminacja. Dzięki niej teraz dużo więcej rozumiem i myślę, że jestem w stanie to wykorzystać na kolejnych wyprawach.

To zdarzenie zainspirowało cię, by odnaleźć „Kaplicę Sykstyńską Amazonii”?

Tak. Płynąc Yarí, wiedziałem już o malowidłach naskalnych w Chiribiquete, świętym miejscu Indian, gdzie przebywać mogli tylko szamani. Ale dopiero będąc sam nad Yarí, pomyślałem, że tam musi być naprawdę niezwykle. Stąd inspiracja, by eksplorować to miejsce. Zorganizowałem jak na razie dwie wyprawy w ten rejon.

Będziesz tam jeszcze wracać?

Chcę dotrzeć do malowideł, które jeszcze nie zostały odkryte, a jestem przekonany, że jest ich cała masa. Są udokumentowane stanowiska archeologiczne, ale to malutki wycinek skarbów z Chiribiquete. Archeolodzy mieli dużo przykrości ze strony FARC i nie dokończyli swojej pracy. Podczas przedostatniej wyprawy opowiedziałem pewnemu Holendrowi, że marzę o dotarciu do tych malowideł. On szybciej znalazł sponsora. Wzięli helikoptery i odkryli nowe malowidła, wcześniej nieopisane. Więc jeśli oni polecieli helikopterem i widzieli takie rzeczy, to co można znaleźć, przedzierając się tam z maczetą?

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.