Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Misja Nowa Zelandia
- australia i oceania
- jet boat
- Nowa Zelandia
- rafting
- skoki spadochronowe
- trekking
- wspinaczka
- wulkan tarawera
Agata Winnicka, 30.01.2013
Loty Pod Specjalnym Nadzorem
Ostatni punkt przygotowanego przez Tomka programu to skok ze spadochronem, dlatego pierwsze miejsce do którego nas zabiera to jedyny w Nowej Zelandii tunel aerodynamiczny. „Wierzę, że psychicznie jesteście już przygotowani do latania, teraz czas żebyście przygotowali się fizycznie!”, żartuje Tomek, który sam jest skoczkiem spadochronowym; na swoim koncie ma już prawie 300 skoków. Tunel aerodynamiczny to nic innego jak symulator swobodnego spadania, czyli stanu jakiego doświadcza się po wyskoczeniu ze spadochronem z samolotu na wysokości 4 tysięcy metrów. Turbiny generujące strugi powietrza, na których zaraz będziemy się unosić, wydają bardzo głośny szum, dlatego na początek uczymy się kilku migowych znaków, które umożliwią nam komunikację z instruktorami. Przeszkolona, podchodzę do pokrytego siatką otworu, pod którym znajduje się cały mechanizm tunelu. Kiedy silniki ruszają, kładę się na nim, a wiejące z prędkością 180 km/godz. powietrze natychmiast unosi mnie na wysokość dwóch metrów. Przed odlotem poza tunel chroni rozpięta nieco wyżej siatka oraz dwóch doświadczonych instruktorów. Podczas gdy jeden z nich stale mnie asekuruje, drugi na migi pokazuje, jak powinnam ułożyć ręce i nogi, aby zachować najbardziej stabilną pozycję. Wbrew pozorom to nie takie proste, źle zgięta ręka czy nieprawidłowe ułożenie bioder powoduje, że tracę równowagę i wpadam w turbulencje – podczas jednej z nich opadam na otaczające tunel materace.
NA TEMAT:
„Wszystko, co kocham, mam tu w zasięgu ręki – świetnie przygotowane trasy rowerowe, strefę skoków spadochronowych, jezioro wielkie jak morze, a zimą stoki narciarskie zaledwie kilkanaście kilometrów od mojego domu. Pomysł na rodzinny weekend? Trekking na pobliski wulkan!”, opowiada Tomek Kozłowski, trener team buildingu i nasz przewodnik, od roku mieszkający z rodziną w Nowej Zelandii. Ten niezwykły entuzjazm to jeden z wielu pozytywnych objawów typowego nowozelandzkiego stylu życia, określanego tu jako „kiwi lifestyle”. Jego podstawowe filary to aktywność, luz, optymizm i niespożyta energia. Jak sama się przekonam, jest zaraźliwy i nie ma ograniczeń wiekowych. „W tydzień pokażę wam największe sportowe atrakcje Północnej Wyspy", kontynuuje Tomek. Zaczynamy od nauki latania!
Sześć Stóp Pod Ziemią
„Dziś dla odmiany zabieram was w głąb ziemi”, zapowiada następnego dnia Tomek. Trafiamy do legendarnego ośrodka Black Water Rafting w rejonie jaskiń Waitomo, gdzie każdy z nas poza piankowym neoprenowym kombinezonem i gumowymi butami otrzymuje... samochodową dętkę. Przed wejściem do jaskini w płytkiej rzeczce ćwiczymy z instruktorami black water raftingu pływanie na gumowych oponach i skakanie do wody z drewnianego pomostu. Początkowo wygląda to na dziecinadę. Zabawa nabiera sensu, gdy po 10 minutach znajdujemy się w jaskini. Płyniemy wąskimi korytami otoczonymi kilkunastometrowymi pionowymi ścianami, oświetlanymi jedynie mdłym światłem naszych latarek. Nasilający się szum to znak, że zbliżamy się do podziemnego wodospadu. Nurt strumyka staje się coraz szybszy, po chwili czuję, że płynę już niemal rwącą rzeką. Przed wodospadem zatrzymujemy się i skaczemy z dwumetrowej skały, tuż obok spienionej wody. Po pokonaniu przeszkody, przewodnik daje nam sygnał, żebyśmy zgasili umieszczone na naszych kaskach czołówki. „Od teraz płyniemy po omacku i w całkowitej ciszy”, mówi. Gdy oczy przyzwyczają się do ciemności, spoglądamy w górę – zaledwie kilka metrów nad naszymi głowami widzimy rozgwieżdżone niebo – sklepienie jaskini rozświetla tysiące jasnych punkcików. Zaczarowani podążamy dnem jaskiniowego wąwozu zapatrzeni w tę podziemną mleczną drogę. To glow worms, kolejna po milionowej populacji owiec i ptakach nielotach, niespotykana nigdzie indziej atrakcja Nowej Zelandii. Świecące robaczki to żarłoczne larwy owadów, których największe siedlisko znajduje się w jaskiniach Waitomo. Emitując niebiesko-zielone światło, przyciągają swoje potencjalne ofiary, które łapią wypuszczonymi przez siebie długimi jedwabnymi wiciami. Niestety, gdy na końcu tunelu pojawia się wpadająca z góry smuga światła, nasze jaskiniowe gwiazdy gasną, a my przemoczeni wydostajemy się na powierzchnię. Black water rafting to jednak dopiero początek naszych zabaw z wodą.
Wybuchowa Historia
„Wulkan Tarawera pokazał swoje groźne oblicze w 1886 roku. Silna i niespodziewana erupcja zrównała z ziemią 4 maoryskie wioski i pochłonęła życie 150 osób”, opowiada Terry, nasz przewodnik, krzepki 70-latek. Po kilkudziesięciu minutach intensywnego podejścia jako jedyny nie ma zadyszki i z entuzjazmem snuje opowieści o przyrodniczej katastrofie. Brodząc w gęstej mgle, powoli docieramy do krawędzi rozległego krateru – przed nami roztacza się prawdziwie księżycowy krajobraz – intensywnie bordowy bazalt kontrastuje tu z surową szarością ryolitowych skał. Choć jesteśmy na wysokości 1111 m, Terry prowadzi nas dalej – okazuje się, że zejdziemy na dno krateru! Kilkusetmetrowy spadek pokonujemy w zaledwie kilka minut – nogi grzęznące w sypkim wulkanicznym żwirze, same zjeżdżają w dół. Świadomość, że znajdujemy się w epicentrum wybuchu, ucisza rozmowy i pozwala naszemu przewodnikowi dokończyć opowiadanie tragicznej historii. Wybuch, poza wioskami, doszczętnie zniszczył jedną z największych atrakcji tej wyspy – Różowe i Białe Tarasy – kaskadowe baseny z ciepłą termalną wodą, spływającą z położonych na wzgórzu gejzerów. Kiedy ponownie wspinamy się, tym razem, aby wydostać się z krateru, mgła znów gęstnieje, a ja przez ułamek sekundy mam wrażenie, że czuję delikatne drżenie. „Nowa Zelandia leży na styku dwóch płyt tektonicznych, rocznie notuje się tu 16 tysięcy trzęsień ziemi; aż 250 jest odczuwalnych!”, przypominam sobie słowa Tomka.
Formuła 1 na Wodzie
Jason Trask to Nowozelandczyk z krwi i kości. Wysoki, opalony trzydziestoparolatek z tak swobodnym stylem bycia na jaki pozwolić sobie może tylko pięciokrotny mistrz świata i jeden z niewielu na świecie kierowców ultraszybkich i zwrotnych łodzi motorowych typu Jet boat. Ta, którą płyniemy w specjalnie dla niej zbudowanym sztucznym torze, w 4,5 sekundy rozpędza się do 100 km/godz. Motorówka poza kierowcą zabiera tylko dwóch pasażerów, każdy z nich oprócz kamizelki dostaje kask i zostaje przypięty do fotela solidnymi pasami. Fakt, że siedzę ramię w ramię z mistrzem świata, działa na mnie kojąco, ale tylko do momentu odpalenia silnika. Przy pierwszym okrążeniu krzyczymy wniebogłosy – okazuje się, że łódź po osiągnięciu maksymalnego przyspieszenia już nie zwalnia i z tą samą zawrotną prędkością wchodzi w każdy zakręt! Jason sprawnie obraca łódź o 360 stopni i w ostatnim momencie przed przeszkodami wychodzi na prostą, by zaledwie po paru sekundach znów gwałtownie skręcić. Początkowe przerażenie szybko zmienia się w wielką frajdę. Przy drugim okrążeniu błagamy Jasona o trzecią rundę. „To lubię!”, krzyczy do nas i ponownie ruszamy z rykiem silnika. Ta przejażdżka to tylko preludium tego, czego zasmakujemy wkrótce na prawdziwej rzece. W tym celu udajemy się ponownie w kierunku Jeziora Taupo. Zanim rzeka Waikato wpłynie do tego akwenu, jej szerokie nawet na kilkadziesiąt metrów koryto na krótkim odcinku zwęża się zaledwie do 15 metrów. Napierająca z prędkością 200 m3/s rzeka tworzy najsłynniejszy wodospad w kraju – Huka Falls. Tę 11-metrową spienioną ścianę wody, którą japońscy turyści podziwiają z bezpiecznej odległości nabrzeżnych tarasów, my mamy prawie na wyciągnięcie ręki! Z prędkością prawie 100 km/godz. podpływamy do niej, siedząc w nieco większej wersji znanej nam już łódki z napędem strumieniowym. Tym razem nie dostajemy jednak kasków, a zamiast pasów trzymamy się metalowych poręczy. Nasz wyluzowany kierowca po każdym gwałtownym manewrze odwraca się i troskliwie liczy, czy nikt nie wypadł za burtę.
Czas na Chillout
„Dziś czeka nas prawdziwa męska przygoda – popołudnie spędzamy na łódce i jemy to, co samodzielnie złowimy”, oświadcza Tomek. Na szczęście wynajęta łódka okazuje się przytulnym jachtem. Po kilku intensywnych dniach miło jest wreszcie oddać się słodkiemu lenistwu na jej górnym pokładzie. W efekcie udaje nam się złowić zaledwie jednego pstrąga, z którego nasz kapitan sprawnie wyczarowuje lekki obiad. W ramach deseru cumujemy w cichej nasłonecznionej zatoczce i wskakujemy do ciepłej wody. Jezioro Taupo, po którym pływamy, to doskonała baza zarówno dla wędkarzy, jak i windsurfingowców oraz kajakarzy, a gęsto porastający brzegi las skrywa drewniane wille miejscowych milionerów i świetnie przygotowane szlaki rowerowe o zróżnicowanych stopniach trudności. „Można wybrać się nimi na rodzinną przejażdżkę lub typowo górską trasę, urozmaiconą wystającymi korzeniami i ostrymi zakrętami”, opowiada Tomek. Zwłaszcza o tym ostatnim sami mamy okazję się wkrótce przekonać. Ale koniec tego lenistwa, pstrągi nie dopisały, więc wybieramy się wspinać w skałki Kinloch, na przeciwległym brzegu jeziora. Najwyższa ściana ma tam 20 metrów wysokości, a wspinacze mogą wybierać spośród 14 zróżnicowanych pod względem trudności tras.
Uroki Swobodnego Spadania
Do hangaru strefy spadochronowej w pobliżu miejscowości Taupo przyjeżdżamy wcześnie rano. Z powodu gęstych, nisko wiszących chmur nasze skoki stoją jednak pod znakiem zapytania. Część z nas modli się o słońce, ci niezdecydowani zapewne po cichu liczą na deszcz. Obserwujemy jak pracownicy strefy składają spadochrony, po chwili zajmują się już nami – dobierają czerwone kombinezony, uprzęże i pokazują filmik instruktażowy. Kiedy się przejaśnia, wraz z tandempilotami, z którymi odbędziemy skok, wsiadamy do małego samolotu. Podczas 20 minut, których potrzebujemy, żeby wzbić się na wysokość 4500 metrów, Albert, bo tak ma na imię mój tandempilot, przypina mnie do siebie licznymi pasami i sprzączkami. Kiedy pyta o moje samopoczucie, drżącym głosem odpowiadam, że nie mogę się już doczekać skoku. Tak naprawdę jest mi słabo kiedy tylko patrzę za okno. Czuję, że coraz bardziej paraliżuje mnie lęk wysokości. Taka odpowiedź wydaje się go jednak w pełni satysfakcjonować, a wypowiedziana na głos i mi dodaje odwagi. Kiedy widzę, że skoczek siedzący obok mnie gra w wyścigi samochodowe na swoim iPhonie, jest mi już w zasadzie wszystko jedno. Wreszcie drzwi samolotu rozsuwają się, a tandemy kolejno znikają nam z pola widzenia. Kiedy nadchodzi nasza kolej, przysuwamy się do wyjścia i na sygnał – skaczemy. Czuję olbrzymi zawrót głowy. Dopiero po chwili mój mózg odnotowuje, że właśnie wyskoczyłam z samolotu i z prędkością 200 km/godz. zbliżam się do ziemi. Reakcja jest błyskawiczna – mieszanina adrenaliny i endorfin wyzwala we mnie totalną euforię, a ja lecę, napawając się nieziemskim widokiem. Kiedy jesteśmy na wysokości 1500 metrów nad ziemią, przyczepiony do moich pleców Albert wskazuje na swój wysokościomierz – to znak, że zaraz otworzy spadochron. Po chwili czuję lekkie szarpnięcie i z ulgą zauważam, że kolorowe płótno trzepoce już ponad naszymi głowami. W porównaniu z ekstremalnymi doznaniami podczas swobodnego spadania, które trwa niespełna 60 sekund, kilkuminutowy lot na otwartej czaszy spadochronu jest wręcz relaksujący. Szybując ponad linią jeziora, wsłuchuję się w nieznany mi wcześniej rodzaj ciszy, która panuje na tej wysokości. Po chwili miękko lądujemy na łące obok płyty lotniska. Wtedy jestem już pewna, że to nie jest mój ostatni skok.
Nagroda
„Jedziemy na plażę!”, zaskakuje nas ostatniego dnia Tomek. Po tygodniu znamy go na tyle, żeby wiedzieć, że taka wycieczka nie wpisuje się w jego żądną przygód naturę. „Nie lubiłem plaż, dopóki nie trafiłem na tę”, tłumaczy się, ale my i tak węszymy podstęp. Po kilku godzinach jazdy samochodem docieramy na półwysep Coromandel. Łagodna bryza, zachód słońca, ciepły jeszcze piasek pod stopami. Gdzie tkwi haczyk? „Misja zakończona. Oto zasłużona nagroda”, mówi z uśmiechem Tomek. Jesteśmy na Cathedral Cove – jednej z najpiękniejszych plaż świata. Po tygodniu ekstremalnych wrażeń beztrosko rzucamy się w chłodne fale oceanu.
Informacje
Tunel Aerodynamiczny i Jet Boat Ośrodek „Agrodome”, Western Road, Ngongotaha, Rotorua. Cena za 3 minuty swobodnego spadania 79 NZD, www.freefallxtreme.com. Cena za przejażdżkę łodzią Agrojet 45 NZD,
www.agrojet.co.nz
The Legendary Black Water Rafting Company
585 Waitomo Caves Road, Waitomo Caves, Otorohanga. Cena za wycieczkę „Black Labyrinth Tour” 99 NZD, www.waitomo.com/cave-tubing.aspx
Wycieczka na Mount Tarawera 4,5-godzinny trekking uwzględnia transport busem pod samą górę. Cena 133 NZD. Więcej informacji na stronie www.mt-tarawera.co.nz
Huka Falls Jet Wairakei Park, Taupo. Cena za przejażdżkę łodzią z napędem strumieniowym Huka Jet 99 NZD, www.hukafallsjet.com
Fish Lake Taupo Charters 29 Tamatea Road,Taupo.
Cena za godzinny rejs z łowieniem pstrągów 130 NZD za 10 osób, www.fishlaketaupo.co.nz
Wypożyczalnia rowerów Huka Falls Road, Taupo. Znajduje się koło Helistar Helicopters. Na miejscu można też wykupić wyprawę na rafting i kajaki. Cena za wypożyczenie roweru wraz z osprzętem na pół dnia 45 NZD, www.rapids.co.nz
Wspinaczka w skałkach Kinloch Kinloch, Taupo Lake. Cena - za darmo. Więcej informacji na stronie: www.climb.co.nz/Places/Taupo/Kinloch/kinloch-Rock-Climbing.htm
Taupo Tandem Skydiving Anzac Memorial Dr, Taupo. Cena za skok w tandemie z 4500 metrów + zdjęcia ze skoku oraz film DVD 528 NZD, www.taupotandemskydiving.com
Przewodnik Tomasz Kozłowski - Trener team buildingu i outdooru, www.teambuilding-trainer.com
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Gdzie na rafting w Europie? TOP 7 miejsc na spływ z adrenaliną
- Aktywne wakacje na Słowacji: Wysokie Tatry
- Trekking w północnej Kanadzie: Canol Trail (Jukon)
- W jeden dzień pokonała jedną z najtrudniejszych dróg w Tatrach – wspinaczka Oli...
- Aktywne wakacje we Włoszech: Południowy Tyrol
- Liofilizaty: na co zwrócić uwagę przy ich zakupie